wtorek, 17 października 2017

Wolność to nie tylko przywrócenie godła i możliwość czczenia swoich bohaterów


Jego obraz wytwarzany przez większość z nas i on realny – to dwie odrębne rzeczywistości.
Jest takie opowiadanie Conrada „Jutro”. Matka żyjąca nadzieją i złudzeniami, że jej syn żyje – pisze sama do siebie listy... od syna. I wierzy w nie, jakby to on je napisał. Ludzie niechętnie rozstają się ze złudzeniami. Bez nich nie poradziliby sobie. Produkują je więc... sami dla siebie. A czas leci. Zmarły syn nigdy nie powróci. Zmarły, albo taki, który wyrzekł się matki.

I tak się ma nasz problem z prezydentem Dudą. Jego obraz wytwarzany przez większość z nas i on realny – to dwie odrębne rzeczywistości, mające tylko minimalne punkty styku. A w istotnych punktach są owe dwa obrazy nawet... sprzeczne. Więc piszemy sami listy do siebie. Odrealniamy się. Odchodzimy w matrix żywionych marzeń. A marzenia lubią, gdy się je żywi. Tyją. I przesłaniają nam świat. Coraz słodszy świat. Świat jak „stoliczku prezydenta nakryj się!”. Aż przychodzi przebudzenie. I szlochom i lamentom nie ma końca. Im później przyjdzie ocknięcie, tym gorzej.

ORKAN „ANDRZEJ”, CZYLI CICHA WODA W WETA DMIE
Dlaczego aż tak daliśmy się nabrać? Dlaczego dopiero po 2. latach i po ciosie między oczy wetami – mogliśmy przejrzeć na oczy? Byli tacy, bardzo nieliczni (palce jednej ręki), którzy kilkanaście dni po wyborze prezydenta mówili, że to fatamorgana oazy. Wyśmiewaliśmy ich jako czarnych wieszczków, wiecznych malkontentów. Syciliśmy oczy piękną parą prezydencką. Rośliśmy ich prezencją i elokwencją. Wreszcie... Jaś doczekał. Marzenia się spełniły, Polska dostała to, na co zasłużyła. Na pojawiające się od samego początku różne r y s y – przymykaliśmy oczy, wszak nie przystoi być małostkowym wobec spełnienia marzeń. Wielkodusznie nie zauważaliśmy rozstajnej drogi. A chmury się zbierały, według „starych górali” zanosiło się na orkan. Ale my demonstarcyjnie wyłączyliśmy stacje meteo. I tak oto nadszedł sądny dzień, 25. września.
Niczego już się nie udało zabezpieczyć. Dachy zerwało w mgnieniu oka. Ściany popękane – do wyburzenia. Zostaliśmy pod gołym niebem. Niektórzy do dziś nie przyjmują tego, co się stało do wiadomości. Miłość fantomowa bywa tak potężna jak energia atomowa... Zwłaszcza gdy jej obiekt jest tak szykarny (шыкарный). Siedzą w zabłoconym fotelu pod gołym niebem i dziwią się, że na ścianach nie ma zegara i obrazów. Na tych, co chcą ich przywrócić do srogiej realności – rzucają wściekłe słowa i spojrzenia. A fotel zapada się w błoto, bo ulewy się ponawiają.
Orkan jest nieubłagany. Żyje swoim życiem, choć są tacy, co mówią, że to przecież tylko wypadkowa wielu przemożnych, niewidocznychh zewnętrznych sił. Gdy jest in statu nascendi – orkan jest odbierany jako ożywczy powiew. Ludzie wychodzą na wzgórza, nabierają głębokich oddechów rześkich fal powietrza, podziwiają lasy rytmicznie kłaniające się innym lasom. Obserwują trud ptaków borykających się z coraz przemożniejszymi falami wiatru. Gdy pojawia się pierwszy błysk – najbystrzejsi już wiedzą, że tego żywiołu już nikt nie zawróci. I że wielu zostanie bez domów. Ale to tylko nieliczni wiedzą, bo większości nie mieści się w głowie, że trwałe rzeczy mogą tak nagle i szybko runąć.

A jednak runęły. A te, co stoją, popękały i albo same runą, albo trzeba będzie je wyburzyć, by postawić na ich miejscu coś solidnego. W nadgryzionych i napoczętych domach żyć mogą jedynie upiory. 

DO TRZECH RAZY SZTUKA czyli TRZY PUNKTY ZWROTNE – 1989, 2010 i 2017
Jesteśmy w trzecim punkcie zwrotnym historii Polski „częściowo wolnej”. Dlaczego „częściowo wolnej”? Dlatego gdyż wolność, to nie tylko przywrócenie godła i powrót możliwości czczenia swoich bohaterów. Wolność to nie tylko recytacje i deklamacje na patriotycznych celebrach. Wolność ma też wymiar ekonomiczny i wymiar państwa uzdrowionego od chorób toczących tkankę społeczną, od skrytej władzy nietykalnych i nieformalnych ośrodków powiązanych niewidocznymi nićmi, wszelakich lobbies, koterii i kast prawniczych, sądowniczych, prokuratorskich, medialnych, gospodarczych i kulturowych. Gdy owa pajęcza sieć ma się dobrze – niczego nie zmienią patriotyczne ewenty, koncerty, seriale i historyczne rekonstrukcje. Pozostaną one niczym malowanie trawy na zielono z okazji wizyty... suwerena. Suwerena łatwo zwieść. Nawet jeśli w swej większej części przebudził się.
image
Te punkty zwrotne to lata 1989, 2010 i... 2017. Dlaczego nie 2015? W roku pierwszych w „częściowo wolnej” Polsce wyborów wygranych przez siłę zdolną utworzyć rząd większościowy wszyscy byliśmy najpierw zaskoczeni, później pełni nadziei. „Niepodległość” rozumiana szeroko jako otwarcie wreszcie drogi do państwowego samostanowienia była jeszcze w zarodku. Szybko nabraliśmy apetytu na „marsz do przodu”. Uwolniliśmy marzenia. Wyszła nam naprzeciw jakimś przedziwnym zrządzeniem opatrzności korzystna jak nigdy sytuacja międzynarodowa. Przełom historyczny był, ale był w fazie „planistycznej” w którą powoli, lecz konsekwentnie wchodziliśmy. Jednak rok 2015 i 2016 nie osiągnął punktu z którego nie ma już powrotu do świata kłamliwego i złodziejskiego. Do tego „point of no return” zaczęliśmy się przybliżać dopiero w połowie 2017 r. Wtedy to obóz niepodległościowy zaczął demontaż pierwszej z trzech sztab blokujących odrzwia prowadzące do faktycznej, nie malowanej wolności. Te trzy sztaby to sądownictwo, media i konstytucja. Ponieważ patologia przez owe 27 lat zdążyła zagnieździć się w naszej biednej ojczyźnie, by tak rzec – strukturalnie, to kolejność przepiłowywania (lub wysadzania) owych trzech blokujących sztab jest kluczem do sukcesu, do otwarcia na oścież bramy wyprowadzającej z lochu. Patologie narastały warstwowo, hierarchicznie. Terapia nie uderzająca w pierwszej kolejności w fundament (w języku biblijnym „oścień zła”) – mogła dać tylko chwilową poprawę. Innymi słowy, zdegenerowane, skryminalizowane sądownictwo stanowiło źródłowe ognisko chorobowe infekujące całą resztę. Stanowiło kryszę, przyczółek, warunek, ostoję, narzędzie, instrument, patologii pozostałych elementów państwa. Nie ruszając owej „stolicy Lucyfera” skazani bylibyśmy na niepowodzenia lub na symulowanie (przemian, dobrych zmian, niepodległości, sprawiedliwości etc.). I oto latem 2017 r. hufce sanacji podeszły pod mroczne mury „wolnych sądów”, wolne na tej samej zasadzie, na jakiej komórki rakowe uwalniają się od potrzeb zaatakowanego organizmu. I wtedy to... legł w błocie samolot. Nie, nie Tupolew. Samolot naszych marzeń i naszej wizji odrodzonej Polski. Nazwanie tego w ten sposób nie jest wcale przesadą. Bywają w dziejach takie chwile, których gdy się nie wykorzysta – to zostanie po nas tylko głuchy śmiech pokoleń. Pokoleń nie pytających się o nasze dobre intencje, ani o to, jakie przeszkody stanęły nam na drodze. Męstwo mierzy się właśnie zachowaniem wobec przeszkód wyskakujących nagle tuż przed zwycięskim szturmem. Jeśli nie poradzimy sobie z ostatnim nawrotem choroby – przestaną mieć znaczenie wszelkie dotychczasowe „półsukcesy”, sukcesy odwracalne, rosnące indeksy, prognozy, notowania etc. Jeśli nie przywrócimy Polsce mocy stanowienia, mocy zdrowia, to lepiej już dzisiaj wyjedźmy do Islandii czyścić ryby. Tam przynajmniej mają swoje banki. Może najpierw wypadałoby mieć narodowe banki i uczciwe sądy zanim zacznie się autohipnozę za pomocą mów pogrzebowych ku pamięci tragicznych bohaterów narodowych.

WPROWADZENIE STANU WETUJĄCEGO NA OBSZARZE RP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz