czwartek, 1 lutego 2018

Krzysztof Osiejuk o poprawkach do ustawy o IPN: Rządowy projekt jest wyjątkowo nieudany.



    Antypolska histeria – a słowa “histeria” używam tu wyłącznie z wrodzonej dobroci serca, by nie węszyć zwykłej, cynicznej prowokacji – trwa już kilka dobrych dni i to co mnie przez ten czas zadziwiało niemal najbardziej, to to, że z niezrozumiałych dla mnie powodów milczą tak zwane „autorytety”. Każdy kto choćby pobieżnie śledzi naszą scenę publiczną, zdążył z pewnością zaobserwować, że każdemu tego rodzaju wybuchowi towarzyszy nieodmiennie reakcja w postaci listu otwartego podpisanego przez osoby o powszechnie znanych nazwiskach – pisarzy, aktorów, piosenkarzy, dziennikarzy, profesorów uniwersytetów. 



Nastawiałem więc przez jakiś czas ucha, w pewnym momencie nawet już traciłem nadzieję, że tradycji stanie się zadość, jednak w końcu się doczekałem. Oto media opublikowały otwarty apel do polskich władz o „uciszenie emocji” i „wycofanie się” z zapisów nowelizacji ustawy o IPN-ie. „Nie tędy droga do odzyskania zbiorowej godności”, czytamy w apelu. „I nie wszystko stracone. Ustawodawca może jeszcze się cofnąć, o co gorąco apelujemy”.
       I tu muszę przyznać się do pewnej nieuczciwości. Poza tymi paroma zdaniami i jeszcze jednym fragmentem, o którym za chwilę, ja owego apelu nie czytałem, z tego wstydliwego powodu, że mi się nie chciało. Nie znam nawet pełnej listy osób, które się pod tym podpisały, wiem natomiast, że, wśród wielu innych, są tam, w kolejności alfabetycznej: Anne Applebaum, Barbara Engelking, Jan Tomasz Gross, Jan Hartman, Agnieszka Holland, Krystyna Janda, Aleksander Kwaśniewski, Andrzej Rzepliński, Radosław Sikorski, Aleksander Smolar, Kazimiera Szczuka, Paweł Śpiewak, Róża Thun, Olga Tokarczuk, Grzegorz Turnau, oraz – last but not least – Jacek Żakowski (to ten od „W pustyni i w puszczy”).
      I oto, proszę sobie wyobrazić, owa wesoła gromadka w swoim apelu napisała coś takiego:
      „Dlaczego dyskusja o faktach historycznych ma toczyć się w asyście prokuratury i sądu? Dlaczego ofiary i świadkowie Zagłady mają ważyć słowa, by nie podpaść organom ścigania i czy będzie odtąd czynem karalnym świadectwo ocalałego Żyda, który 'bał się Polaków?' Dlaczego mamy spierać się nie na argumenty, lecz na paragrafy? Czy byłby to, zważmy, zakaz symetryczny do zakazu kłamstwa oświęcimskiego? I skąd taryfa ulgowa dla wybranych zawodów - dlaczego za 'antypolskie' opinie nie będą ścigani jedynie uczeni i artyści? A dziennikarze? A nauczyciele? Gdzie ma leżeć granica między tolerowaną nauką i sztuką a karalną publicystyką i kto ustalałby 'fakty', którym nie wolno się sprzeciwić?"
      Otóż pragnę oświadczyć, że tu akurat w całości popieram stanowisko naszych autorytetów. Podobnie jak oni, uważam, że w tym akurat fragmencie ów rządowy projekt jest wyjątkowo nieudany i że rażącą niesprawiedliwością jest to, by, wedle zapisów znowelizowanej ustawy, ktokolwiek był traktowany w sposób szczególny, a zwłaszcza artyści i naukowcy. Oni również, jeśli tylko im przyjdzie do głowy oskarżać Polskę, czy Polski Naród o współudział w Zagładzie, czy to w formie kolorowego obrazka, wierszyka, teatrzyku, czy naukowej pogadanki, powinni w jednej chwili zostać wzięci za mordę i postawieni przed sądem. Podobnie jak dziennikarze, nauczyciele, politycy i każda inna osoba, włącznie z jakimś zaprutym menelem na Dworcu Centralnym w Warszawie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz